czwartek, 5 czerwca 2008

Sny: kancelaria i willa

Musiałem się rozmówić z AS. Ale jak tu się z nim rozmówić w takim bałaganie? Remont się przedłużał, a na dodatek wychodziło na to, że w naszym hallu rozgości się Prezydent ze świtą. Trzeba było pomóc porozstawiać te wszystkie teczki z papierami oczekującymi na podpis: nominacje generalskie, profesorskie, akty łaski. Prezydent z małym orszakiem musiał to wszystko robić. To znaczy orszak musiał to zrobić… To znaczy orszak złożony z sekretarki i minister Fotygi dawał sobie radę tylko z parzeniem kawy dla Prezydenta, a teczki musieliśmy rozstawiać my. Tak jak i wszystko wkoło organizować. Jakoś to coraz bardziej na mnie spadało… Aż w końcu zaproponowano mi posadę sekretarza stanu. W której to roli bardzo źle mi się występowało publicznie…

***

To była jedna z wielu willi. Wznosiła się na wzgórzu. Wiedziałem, że nie powinienem tam iść, bo już dawno nie dostałem zaproszenia. Ale coś mnie ciągnęło. Długo wchodziło się pod górę, pod koniec drogi trzeba było iść po stromych schodach. W przedsionku już ktoś czekał – młoda, ładna i sympatyczna kobieta. Tyle, że zupełnie mi obca. Zerkał czasem kamerdyner. Nie mieliśmy z tą kobietą co robić. Szczęśliwie znaleźliśmy papier i farby. Farba się wylewała, kartki składały – a jednak to, co otrzymaliśmy nie przypominało dzieł Pollocka, a raczej już Paula Klee. Z ironią zauważyłem, że to lepsze niż wiele z tego, co wisi po galeriach, z czym moja towarzyszka w malowaniu się nie zgodziła. W końcu wyszedł kamerdyner i przeczytał z kartki:
- Spotkania są tylko dla tych, którzy piszą wiersze lub malują. Wyraźnie zapraszamy. Podobnie jak i wyraźnie i na piśmie zrywamy kontakty. Innym wstęp jest tu surowo wzbroniony.
Nie wiedziałem, co o tym sądzić.

Brak komentarzy: