wtorek, 9 września 2008

Sen: okupacja... albo i ja też zostanę terrorystą...

Było późne lat... albo wczesna jesień. Pogoda jak dziś -- słonecznie, ale już coś znamionowało przemijalność lata. My (my, jako grupa zawodowa, w której nie dało się wyróżnić ludzkich jednostek...) zajęliśmy jakiś klasztor -- duży i barokowy; by niczym terroryści go okupować i domagać się wyższych pensji. Sam tam nic wielkiego nie robiłem -- ot, chodziłem sobie po salach, widziałem biegający tłum, oglądałem zabytki i te wszystkie rzeczy zgromadzone w skarbcu: pierścienie, obrazy,
myśliwce odrzutowe...

Mimo żądań płacowych w skarbcu niczego nie ruszono. Poza F-15. By podkreślić, że nie żartujemy wywieziono go z budynku i postanowiono zdetonować. Wraz z bombami i rakietami, które przechowywano razem z nim w klasztornym skarbcu.

Sam oddalałem się spiesznie od budynków, a trzeba tu dodać, że klasztor zajmował ładny, podmiejski teren, wszędzie barok, dokookła rozległy park. Zaszyłem się w jednym z jego rogów, bo co tu dużo mówić, bałem się eksplozji i nie chciałem mieć z nią niczego wspólnego.

W końcu zobaczyłem eksplozję. Duża była. I głośna, choć znajdowałem się możliwie daleko. Przypadkowi przechodnie przechodzący obok parku marudzili jednak:
-- Taka niefachowa eksplozja, nikt nie zginął i tylko kilkudziesięciu rannych! U nas to jednak niczego nie potrafią zrobić porządnie!

To było bardzo deprymujące...

Brak komentarzy: