Siedzimy na krzesłach w kościele. Wchodzi jakieś małżeństwo. Siadają o kilka krzeseł ode mnie, zresztą miejsc jest o wiele więcej niż wiernych – na krzesłach tylko my siedzimy. Kobieta jednak niespokojnie zerka w moją stronę, wstaje i zaczyna mnie odpychać rękami. Także ja odpowiadam rękoczynami. Jest remis.
Po chwili wchodzą jej krewni. Jest ich niewielu, mniej niż krzeseł. Kobieta nie kryje rozczarowania. Ale ja rozumiejąc o co chodziło z krzesłami przenoszę się dalej, rzucający tylko:
– Trzeba było powiedzieć o co chodzi, to sam bym się przesunął.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz