Śniło mi się, że byliśmy nadludźmi. Niestety, nie dotyczyło to bezproblemowego wykonywania obowiązków służbowych, ciągłej umiejętności zachowania koncentracji, przestrzegania przepisów drogowych, czy czegoś w tym stylu. To była nadludzkość dość atawistyczna. Ot, zamiast tracić czas na schody można wyskoczyć z drugiego piętra, odbić się delikatnie od drzewa i wylądować na ziemi. A potem iść jakby nigdy nic. Albo biec – bez zmęczenia, z dowolną prędkością.
Nie tylko myśmy nimi byli. W Polsce było parę grup nadludzi. I właśnie to nas przyprowadziło przed oblicze wysokiego sądu. Bo okazało się, że nadludziom związanym z PiSem coś się nie podoba. Nie wiem co. Sędzina też nie wiedziała, o czym nas poinformowała, szczęśliwie wydając wyrok dla nas korzystny.
I gdy tak wyszliśmy, pasące przy drodze konie powiedziały nam, że to już koniec. Że owszem, ciągle jesteśmy nadludźmi, ale teraz, dzięki syntetykom, każdy może takim kimś zostać...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz