czwartek, 23 sierpnia 2007

Połowiczne zaćmienie

Wychodzę z tramwaju i "widzę", że coś nie tak z moim wzorkiem. Jakby jakiś powidok, ale taki duży powidok. Idę przez ulicę i testuję swój wzork (zamykam i otwieram oczy, przesłaniam je ręką -- muszę być niezłym widowiskiem dla innych). Po chwili rozumiem co i jak -- otóż nie widzę tego, co na prawdo od mojego własnego nosa. Więcej -- nie widzę tego prawym okiem, które widzi tylko to co na lewo od jego własnej osi, a to co na prawo pokazuje jako szaro-burą plamę. Lewe oko widzi za to wszystko. Mimo to, żeby zobaczyć jakie pali się światło (na wprost, nieco po prawej) muszę obrócić całą głowę.

Stopniowo moje zaćmienie mi przechodziło -- po kilkunastu minutach z nie widzenia prawej strony świata, zrobiło się niewidzenie chmurki po prawej, z dołu. Po kilku godzinach chmurka zupełnie zanikła.

(To co piszę to nie jest sen, albo alegoria mojego postrzegania polityki. To jest fakt, w którego realność zaczynam powątpiewać, im dalszy jest ode mnie. Bo jak można nie widzieć, stracić wzrok, mieć przesłonięte pół świata szaro-burą plamą? A potem wrócić do normy? Jak można mieć tak oszukany zmysł? Wiem, że to z punktu widzenia neurologii, czy może nawet okulistyki, jest możliwe, ale żeby mi się to przytrafiło? Zwątpiłbym zupełnie, gdyby nie resztka strachu, że już nigdy nic nie zobaczę...)

Brak komentarzy: