Pojechał do Krakowa. Po co? Jakiś zlot hodowców chomików? Albo świnek morskich? Idąc ulicami jakiś mniej znanej dzielnicy znalazł hotel, w którym mógłby przenocować. Noc spędził spokojnie. Zabrał swoje rzeczy, udał się do recepcji. Zapłacił za pobyt i poszedł do wyjścia. Wyjście jednak prowadziło do innej części hotelu. Błądził po nim cały dzień, aż nie zostało nic lepszego dla niego, niż wynająć pokój na kolejną noc…
Tak płynęły dni. Zrozumiał już, że póki ma pieniądze na koncie, nikt go z hotelu nie wypuści. Spotykał też współtowarzyszy niedoli, których kierownictwo hotelu postanowiło trzymać tak długo, jak długo mogło korzystać z ich kont. Codziennie powtarzał więc ten rytuał, schodząc do recepcji, płacąc, błądząc w hotelowych korytarzach, aż w końcu z rezygnacją wracając do swojego pokoju. Nie wiedział, że krakowska policja szuka, nie potrafiąc rozwiązać problemu dziwnych zaginięć w mieście.
Aż pewnego dnia zdecydował się. Zbił szybę i pospiesznie odbiegł od hotelu. Był wolny! Nareszcie wolny!
***
Tymczasem w hotelu zauważono jego zniknięcie. Zauważono wszystkie drobiazgowe przygotowania – zmylony system monitoringu, atrapę walizki… Właściciele we wściekłości zaczęli przesłuchiwać innych mieszkańców. Nie mieli dla nich litości – by wydobyć zeznania bili, przypalali papierosami, dręczyli. Ale nikt nic nie wiedział. Po naradzie obsługa hotelu postanowiła rzucić wszystko i uciekać. Wyszli tajnym wyjściem z hotelu. Podeszli do pobliskiej drogi. Zaczęli zatrzymywać samochody. Zatrzymały się dwa. Otwarły się drzwi…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz