Okazało się, że szczęśliwy sąsiad aż o 34 proc. zwiększa szansę na to, że my sami też poczujemy szczęście. Pełen radości przyjaciel zwiększa tę szansę o 25 proc., a brat lub siostra - o 14 proc. O dziwo, szczęście współmałżonka czy stałego partnera liczy się mniej - to tylko 8-proc. wzrost szansy na poprawienie nastroju. Większy efekt (10 proc.) dają zadowoleni z życia przyjaciele naszych przyjaciół (możemy ich nawet osobiście nie znać). Co ciekawe, pośredni wpływ na poczucie szczęścia (6 proc.) mają również osoby stanowiące trzecie ogniwo w łańcuchu naszych znajomości. - Jeśli przyjaciel przyjaciela twojego przyjaciela jest szczęśliwy, może mocniej przyczynić się do poprawy twojego nastroju, niż ekstra 5 tys. dol. w twojej kieszeni - mówi prof. Fowler. - Wyobraźcie sobie: ktoś, kogo mogliście nigdy w życiu nie spotkać, może was bardziej uszczęśliwić niż plik studolarówek!
("Szczęście jak zaraza" Piotra Cieślińskiego)
To mi przypomina homeopatię -- czym mniejsza dawka, tym silniejszy efekt. Tyle, że w homeopatii leczy się podobne-podobnym, to więc nieszczęście przyjaciela-przyjaciela-przyjaciela powinno dawać moje szczęście. Choć z drugiej strony kto powiedział, co temu przyjacielowi-przyjaciela dało szczęście?
środa, 10 grudnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz