Miałem dzisiaj w pociągu sąsiada-koszmar. Oto fragment jego monologu (pomijam wulgaryzmy -- za dużo ich było, by spamiętać):
-- Teraz będą Świętochłowice, potem Ruda, Chebzie i Śląska, potem Zabrze i Gliwice. A czy myśmy się już zatrzymali w Świętochłowiach? No nie zatrzymaliśmy się, więc teraz się zatrzymujemy... A co to za stacja? Co to za stacja. Niech ktoś mi powie co to za stacja! Ruda? Niech ktoś mi powie prawdę -- co to za stacja? Ruda? Ale co to za stacja? Kto mi powie co to za stacja!
Opowiadam znajomemu (dodając, że odpowiedź, iż jest to Ruda Śląska padała, acz niechętnie), a on mówi: -- Ale trzeba zrozumieć, on był niewidomy, miał potrzebę kontaktu!
* * *
Ja rozumiałem, że nie widział, że nie wolno palić i zapalił. Ja nawet zrozumiałem, że nie dawał swoją laską przejść współpasażerowi przez drzwi przeklinając na czym świat stoi, na tych, co nie zamykają drzwi... Ja nawet jakoś przymykałem uszy na przekleństwa pod adresem "morderców z Poznania". Ale gdzie jest granica tolerancji, przy całym zrozumieniu czyjegoś kalectwa?
poniedziałek, 10 grudnia 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz