sobota, 15 grudnia 2007

Z pewnego koncertu

Sala się ożywiła. Z dala dał się słyszeć dźwięk stada kontrabasów – człapały wolno do wodopoju. Z góry dobiegały trele fletów. Towarzyszyły im fagoty i klarnety – ptaszyska duże i wywrzeszczane. Koło wodopoju zaczął się ruch. Z dala odezwały się drapieżne blaszaki, którym zawtórowały im kotły – ich stłumione dźwięki dobiegały z lasu. Nic sobie z tego nie robiły wiolonczele, wolno krocząc za swym koncertmistrzem i rytmicznie kołysząc bokami. Wszystko jednak przesłonił pospieszny tupot dwóch sporych gromad skrzypiec i przerośniętych altówek, które również dobiegły spragnione do wodopoju…

2 komentarze:

Fio pisze...

A dyrygent? Dopchał się jakoś?

PAK pisze...

Dyrygent machając pałeczką regulował ruch przy wodopoju -- jak policjant ;)